Puste2 MENU
 | 
        Kilka stajań na południe od Wiedeńskiej.
        Gdy górala spod Tatr zapytasz, kiedy ostatnio był w górach, możesz usłyszeć odpowiedź wymijającą, w rodzaju: Na góry, na Giewont się patrzy... Postanowiłem potraktować tą odpowiedź jako zachętę do refleksji na temat punktów widzenia na Giewont i na krzyż na Giewoncie.  
        Może najpierw dwie relacje sprzed ponad stu lat dotyczące tego samego wydarzenia, czyli instalacji krzyża.
       Jest rok 1901. W Zakopanem trwa ożywiona dyskusja: instalować, czy nie? Najpierw relacja inicjatora i nadzorcy prac, ks. Kazimierza Kaszelewskiego.
       Na krzyż na Giewoncie patrzy ówczesny, drugi w historii, proboszcz parafii w Zakopanem. Zainspirowany postawiniem kilkunastu krzyżów na włoskich szczytach w podobnym czasie jubileuszu chrześcijaństwa, zmobilizowany przez parafian, którzy cenili konkret, sprawne przejście od słowa do wcielenia, pisze:   
        Znany zaszczytnie artystyczno – ślusarski zakład Goreckiego w Krakowie wykonał projekt krzyża, 12 metrów wysokiego.
        Chcąc się przekonać, czy krzyż taki będzie z Zakopanego widzialny, urządziłem z kilkunastoma góralami i z tutejszym komisarzem klimatycznym P. Piątkiewiczem wycieczkę na Gewont w jesieni zeszłego roku celem ustawienia tamże na próbę krzyża drewnianego. Z ostatniego pod Gewontem szałasu zabraliśmy 2 długie żerdzie, które górale z podziwienia godną zręcznością na szczyt wnieśli. Na szczycie zrobiliśmy z tych żerdzi krzyż w poprzek w odstępach deski na 1 metr długie. Tak zaimprowizowany krzyż ustawiliśmy w jamie w skale naprędce wybranej, 60 cm. głębokiej i obłożyli kamieniami dla lepszego umocowania. Krzyż ten próbny miał 10½ metra wysokości. Wróciwszy do Zakopanego spostrzegliśmy z radością, że krzyż gołem okiem daje się widzieć, choć bardzo mały. Po dokonaniu tej próby poleciłem fabryce Goreckiego wykonać krzyż na 17 m. wysoki, z których dwa [metry] miały być wpuszczone do skały. Fabryka krzyż wykonała i  koleją do Zakopanego przysłała mniej więcej w 400 pojedynczych kawałkach.
             Mając krzyż na miejscu zapowiedziałem moim parafianom wyprawę na Gewont i zachęciłem do pomocy w wyniesieniu krzyża. Dnia 3 lipca zebrali się też tutejsi górale w liczbie około 250 osób i 18 wozów przy kościele. Po Mszy św. wyruszyliśmy do Kuźnic, rozdzieliwszy żelazo na pojedyncze wozy, które też wywiozły je, dokąd się dało tj.: do tak zwanego Piekiełka. Tu nastąpił podział. Wszyscy mieli co dźwigać tem więcej, że prócz żelaza trzeba było wynieść 400 kg. cementu i dwadzieścia kilka konewek płóciennych wody.
           Około godz. 11-ej znaleźliśmy się wszyscy szczęśliwie na szczycie i ciężar rozłożyli. 10 metrów kubicznych zawierająca jama w skale została poprzednio wykuta, co dwóch górali kosztowało 7 dni pracy. Po wytchnieniu na szczycie wszyscy się rozeszli – został tylko właściciel fabryki p. Gorecki ze swym monterem, ja i 6 górali, aby spód krzyża w skale umocować. Gdy się nam to szczęśliwie mimo deszczu udało i gdyśmy jamę kamieniami zasypali a narożniki krzyża cementem zalali, pozostawiliśmy na górze montera, który z 2-ma góralami resztę krzyża zmontował, co 6 dni pracy kosztowało.
          Krzyż wystaje nad skałę 15 metrów – ramię poprzeczne na 5½ metra. W przecięciu ramion jest tarcza z blachy a w niej wycięty napis, jaki Ojciec św. dla krzyżów jubileuszowych sam ułożył, a który opiewa: Jesu Christo Deo - restituae per ipsum salutis MCM, czyli Jezusowi Chrystusowi, Bogu, w 1900 rocznicę przywrócenia przez Niego zbawienia.
        Waga krzyża wynosi 1819 kg. Koszt wykonania, wykucia jamy w skale i zmontowania krzyża wynosi 735 złotych reńskich.
        Poświęcenie krzyża odbyło się dnia 19 sierpnia. Po odprawieniu Mszy św: o godz. 7-ej wyruszyli parafianie i liczni goście do Kuźnic. dokąd napływać poczęli z różnych stron nowi uczestnicy wycieczki, których liczba przekroczyła 300. Poświęcenia krzyża z wielką uroczystością dokonał ks. kanonik i kanclerz Bandurski z Krakowa. Po poświęceniu krzyża i odśpiewaniu przez obecnych rzewnej pieśni na znak dany wielką chustą, powiewaną ze szczytu na który można wejść, a obserwowany z Zakopanego przez lunetę, uderzyły wszystkie dzwony w kościele parafialnym, aby tym, którzy w uroczystości udziału nie wzięli, chwilę dokonania poświęcenia obwieścić.
        Gdyśmy schodząc doszli do tak zwanego >>Siodełka<<, wygłosił podniosłe kazanie ks. Profesor Łabuda z Przemyśla. Odśpiewaniem pobożnej pieśni zakończyła się ta podniosła uroczystość, która tak wielkie wrażenie zrobiła, że z wielu oczu łzy rozrzewnienia popłynęły.
        Bogu widocznie miłem było to dzieło, gdy tak przy wyniesieniu krzyża jak i jego poświęceniu ochronił wszystkich uczestników od najmniejszego choćby nieszczęśliwego przypadku.
         Nadmienić tu jeszcze muszę, że na dole krzyża umieszczoną będzie tymi dniami tablica z napisem: >>Zbawicielowi świata na przełomie wieków 1900/1901 parafia Zakopane z swoim proboszczem postawiła krzyż ten wykonany w fabryce Józefa Goreckiego w Krakowie<<. Tablica ta na czas nie wykończona, nie mogła być umocowana przy poświęceniu, jak to było w programie.
        
Daje się zauważyć dbałość o detale, entuzjazm duszpasterza i parafian dla wykonywanej pracy, przemyślaną koordynację zadań do wykonania dla różnych podmiotów, a także troskę o bezpieczeństwo pracujących jak i ogladających krzyż zwłaszcza z bliska. W nawiązaniu do wymowy Ewangelii z 33. Niedzieli Zwykłej mozna rzec, że talenty sypią się i mnożą, że aż miło. (por. Mt 25,14-30)  
          Dla odmiany spojrzenie na krzyż na Giewoncie sceptyka. Relacja krytyczna, wyrażająca głos przeciwników instalacji, zamieszczona na łamach Przeglądu Zakopiańskiego
        Krzyż [drewniany] na Gewoncie niedługo się utrzymał. Złamał go wiatr halny, którego w Zakopanem prawie znać nie było. Dziś sterczy ledwie tylko widoczny kawałek. Coraz więcej daje się słyszeć głosów stwierdzających wyrażoną już przez nas obawę, że wbicie krzyża w głowę Giewontu bardzo wielu wyda się niewłaściwem. Jest coś brutalnego w tem drobnem zmąceniu niedołężną ręką ludzką, dzikiej czystości wyrzeźbionych potężną dłonią natury fantastycznych zarysów kamiennego tytana.”
        
Prowizoryczną instalację autor uznaje za wyrocznię na temat jakiejkolwiek instalacji na szczycie tatrzańskim. Nie operuje faktami. Narzuca czytelnikowi osobiste przypuszczenie w sprawie rzekomo powszechnej dezaprobaty dla montażu krzyża. Można odnieść wrażenie, iż autor nie dość, że sam nie sięgnął po talent, to jeszcze wyrywa go posiadającemu go i chce go głęboko zakopać. Potwierdza się prawda o tym, że działający, angażujący się ponosi jedynie ryzyko ewentualanych strat, natomiast faktycznie traci ten, który nie robi nic.   
           Odrzekł mu pan jego: "Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma.  Mt 25,26-29 w przekładzie Biblii Tysiąclecia
         Teraz punkt widzenia na krzyż na Giewoncie zapośredniczony przez syntezę historyczną. Przenosimy się w czasie. Podróż jest podobna tej po autostradzie.  Jest prosta, błyskawiczna i oczywista. Mijają dziesięciolecia. Mija wiek. Krzyż wykonany i zamontowany ze znawstwem, konserwowany okresowo, przetrwał dwie wojny światowe, czas komunistycznej wrogości wobec wiary od lat czterdziestych do osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Czasem tylko (incydentalne przypadki) rozemocjonowani kampanią wyborczą próbowali go wykorzystać jako dodatkowy słup ogłoszeniowy. Inni, wręcz przeciwnie, próbowali usunąć go wirtualnie z kórejś publikacji promującej Zakopane. Zachowali karykaturę neutralności religijnej za cenę rażącego rozminięcia się z rzeczywistością.  
          Naogół krzyż nikomu nie wadził. Więcej, stał  się popularnym celem turystyki górskiej, z czasem coraz liczniejszych, z coraz dalsza organizowanych pielgrzymek (bodaj  najdłuższa z Helu). Pielgrzymek organizowanych dla grup rokrocznie i pielgrzymek cichutkich, tajemnych, jak choćby ta, o której słyszałem ostatnio: osobista pielgrzymka pod krzyż w podziękowaniu za pokonanie covidowego zarażenia.
         Jan Paweł II, kiedy zgromadził nas na Eucharystii pod tym krzyżem, uczył wszystkich ludzi dobrej woli, że z krzyża płynie mądrość i męstwo, że wznosząc wzrok ku krzyżowi zainstalowanemu pomiędzy ziemią i niebem ożywiamy, leczymy i podnosimy nasze serca dzięki łasce, która z krzyża płynie (por. homilia Jana Pawła II pod Wielką Krokwią, 6 czerwca 1997 r.) Biliśmy mu brawo. Wielu z nas odczuwało, że rozumie wagę tych słów. Wcześniej do Górali z Zakopanego przybyłych do Watykanu Papież mówił o tym, że ten krzyż jest zwieńczeniem wielkiej Świątyni Tatr, Świątyni Podhala, a poniekąd to i Świątyni całej naszej Ojczyzny. Rysował pod krzyżem niewidzialną strefę sacrum.
        I oto w wehikule czasu docieramy do listopada bieżącego roku. Otwiera się punkt widzenia napastnika na krzyż na Giewoncie.  W minioną niedzielę (8 listopada br.) wykorzystano krzyż na Giewoncie jako...wieszak na baner w celu prezentacji buńczucznej opinii o życiu lokalnej społeczności  wyrażonej agresywnie przez grupę protestujących.
         Muszę przyznać, że dotknęło mnie to osobiście i zasmuciło. 
         Trudno mi uwierzyć, że do tego stopnia chamiejemy, iż  potrafimy pozostać niewrażliwi na intencję naszych przodków oddania przez krzyż chwały Bogu. Iż potrafimy się chełpić odrażającym atakiem. Powinniśmy jeszcze pamiętać tragedię sprzed ponad roku na szczycie Giewontu, w czasie której wyładowania atmosferyczne pozbawiły tam życia cztery osoby i wiele innych raniły. Próbuję spojrzeć na odrażający incydent z protestacyjnym banerem z punktu widzenia opłakujących zmarłych lub pielegnujących rannych. Podejrzewam, że błyskawica w tym miejscu kolejny raz boleśnie przeszyła ich  serce. 
         Wreszcie czas na punkt widzenia na krzyż na Giewoncie ni to wędrowca, ni to...pielgrzyma. Praktycznie co tydzień odprawiam Mszę św. w kościele św. Kazimierza w Kościelisku, gdzie duszpasterze używają do celów liturgicznych kielicha ofiarowanego w 1913 r. przez Bractwo Różańcowe z tej miejscowości ks. Kazimierzowi Kaszelewskiemu, a co za tym idzie, nowo wybudowanemu jego staraniem kościołowi (właśnie w 1913 roku ks. Kaszelewski ustąpił z probostwa w Zakopanem, osiadł w Kościelisku i rozpoczął koordynować budowę kościoła św. Kazimierza) Ilekroć spojrzałem na dedykację kielicha wygrawerowaną na jego podstawie, dziękowałem Bogu za wzór ofiarnego, energicznego, charyzmatycznego duszpasterza. Po poniżającym incydencie obwieszania znaku zbawienia napastliwym znakiem buntu postanowiłem odbyć osobistą pielgrzymkę ekspijacyjną na szczyt Giewontu, pod krzyż. Przyjąłem błogosławieństo znakomitej jesiennej pogody w minioną środę, w Narodowe Święto Niepodległości . Wyszedłem na szczyt o 9.19. Usiadłem pod krzyżem i zagłębiłem się w odmawianie ekspijacyjnej brewiarzowej jutrzni. Rozumiałem ją jako swoistą modlitwę chórową, jako rozmowę z duszą śp.  ks. Kaszelewskiego i tych, kórzy mu pomagali w instalacji krzyża na Giewoncie. Żeby ich tą modlitwą uspokoić, że w 119 lat po ich świadectwie wiary ciągle są ludzie, księża, którzy rozumieją i pochwalają ich zamysł. Cenią sobie go i pragną zachowac owoc tego zamysłu nienaruszonym. To nie była manifestacja, czy apel, to był rodzaj wspólnej, acz cichej modlitwy zwykłych księży.          
         Gdy odmawiałem Ojcze nasz młody mężczyzna towarzyszący uroczej kobiecie poprosił wszystkich nas zgromadzonych na szczycie (ok. 20 osób) o chwilę uwagi. Rzeczywiście, wszyscy prowadzący do tej pory swobodną rozmowę umilkli zaciekawieni.

         Mężczyzna rzekł: Dokładnie przed dziesięciu laty poznałem stojacą obok mnie kobietę. Teraz...tutaj...pragnę porosić ją o rękę. Uklęknął...uchwycił jej prawą dłoń...zwrócił się do kobiety: Proszę, zostań moją żoną. Na twarzy kobiety pojawiło się wzruszenie. Była pogodna i szczęśliwa. Jeszcze chwilkę trwało zupełne milczenie wszystkich zgromadzonych przygodnie pod krzyżem. Kobieta pomogła wstać mężczyźnie. Nie jestem pewien czy odpowiedziała. Objęli się czule. Skryła się ufnie w jego ramionach. Nie trzeba było żadnego jej słowa. Wszyscy odczuli ich szczęście wiwatując lekko ściszonymi oklaskami. Wtedy dopiero zdobyłem się na odwagę sfotografowania ich.
           Sam byłem szczęśliwy. Nie miałem wątpliwości, że dokonuje się oczyszczenie świętego miejsca sprofanowanego napastliwym atakiem... Potem od bliskich i znajomych dowiedziałem się, że na wielu polskich szczytach i w wielu polskich domach dokonywało się podobne braterskie, miłe Bogu oczyszczenie.                              
              Przemyślcie proszę temat jak patrzeć na krzyż na Giewoncie. Jaki punkt widzenia wobec niego przyjąć...