Prognozy pogodowe nie były zachęcające. Od kilku dni padało. Pojawiały się nawet informacje o podtopieniach w rejonie Andrychowa. Nie poddaliśmy się. W wyznaczony dzień o wyznaczonej godzinie chroniąc się przed deszczem pod parasolami byliśmy gotowi do drogi. My tak, lecz autokar nie. Przewoźnik pomylił pory dwóch wyjazdów i nasz zakwalifikował 45 minut później, niż wynikało z ustaleń. Na szczęście mieliśmy wystarczający zapas czasowy do rozpoczęcia Mszy św. u św. Anny. Nadto zrozumieliśmy, że to dar chwili na modlitwę przed wyjazdem w naszym kościele. Skorzystaliśmy z niej skwapliwie. Po niej wyruszyliśmy w strugach deszczu, ale już bez przeszkód.
U św. Anny uczestniczyliśmy we Mszy św. o godzinie 8.00. Prawie sami. Było cicho i ciepło jak w domu. Podobnie w celi uniwersyteckiej św. Jana w Collegium Maius. W miejscu, w którym mieszkał, pracował i umarł, by narodzić się dla nieba, do której mieliśmy możliwość wejścia poza porą zwyczajnego zwiedzania dzięki życzliwości ks. Infułata Władysława Gasidły. Po nawiedzeniu celi wróciliśmy do kolegiaty, po której oprowadził nas jej proboszcz, ks. prof. Tadeusz Panuś. Mieliśmy wrażenie, że nawiedzamy niebieskie Jeruzalem. Z fryzu okalającego kolegiatę, z jej pilastrów, z plafonu przemawiały do nas postacie i inskrypcje. Odkrywaliśmy umocowanie tego miasta, jego osadzenie na mocnym fundamencie apostołów. Mieliśmy wrażenie tak bliskie proboszczowi Sebastianowi Piskorskiemu, budowniczemu barokowej kolegiaty, że przechadzamy się wśród świętych, choćby wśród świętych Janów Chrzciciela, Ewangelisty, Damasceńskiego i Złotoustego wyniesionych na marmurowych kolumnach konfesji św. Jana, czy wśród świętych naszych czasów, biskupa Jana Pietraszki, czy inżyniera Jerzego Ciesielskiego. Dla nas, Boronowiczan ważne było i to, że popiersie św. Jana Kantego w konfesji wyrzeźbił ojciec Stanisława Wyspiańskiego, Franciszek. Ucałowaliśmy relikwie św. Jana w relikwiarzu ręki. Pomodliliśmy się przy konfesji.
Z radością przyjęliśmy pieczołowicie wydany egzemplarz bulli kanonizacyjnej papieża Klemensa XIII Ecclesiam suam, przetłumaczony na język polski i angielski, ofiarowany parafii przez aktualnego gospodarza kolegiaty.
W Kętach pokłoniliśmy się Bogu i Jego pokornemu słudze, św. Janowi w kaplicy, kościele św. Jana Kantego, zbudowanym, jak każe tradycja w miejscu jego narodzenia. Wnętrze 300-letniego kościoła obecnie poddawane jest renowacji. Znak to, że rychło, po zakończeniu prac konserwacyjnych powinniśmy tu wrócić. Zapamiętaliśmy sentencje z ołtarzy bocznych w tym kościele, praktyczne drogowskazy dla naszego pielgrzymiego życia: Źle nabyte nie będzie dobrze użyte, Patrz swego nie pragnij cudzego. Modliliśmy się też przed koronowanym obrazem Matki Bożej Pocieszenia w farze w Kętach. Obraz ten został namalowany w pierwszej połowie XV w., jest traktowany jako ikona gotycka, pamięta czasy, w których żył nasz święty Patron.
W Rychwałdzie nasze ciała posilił smaczny, syty, ekologiczny posiłek w domu rekolecyjnym Franciszkanów, prowadzonym przez brata Andrzeja. Dusze rozweseliła modlitwa przed cudownym wizerunkiem MB Rychwałdzkiej i namaszczenie olejem radości z błogosławieństwem bliskim św. Franciszkowi.
Nie uało nam się jedynie wjechać na Żar, żeby spojrzeć na ziemię bliską św. Janowi z lotu ptaka, ale i tak bylismy wdzięczni za to, że w okolicznościach, w których wyjeżdzając z poprzedniego miejsca zwiedzania należało zadzwonić do następnego, w trosce o bezpieczeństwo podrózujących - udało nam się zrealizować większość planu podróży. Wszyscy wróciliśmy zdrowo i bezpiecznie czując, że Święty Patron wstawia sie za nami. Snuliśmy plany kolejnych wypraw śladami św. Jana Kantego: do Olkusza, do Miechowa, do Rzymu, a nawet, choć to niepotwierdzone, do Ziemi Świętej.