4474, czyli wakacje z górską pasją
- Szczegóły
- tekst: ks. Kacper Nawrot, foto: z archiwum tegoż
Co się wydarzy, gdy dwóch księży z górską pasją połączy siły? Na pewno będzie wysoko i wymagająco.
Z kolegą, ks. Maciejem Medesem, pracującym w Libiążu, wybraliśmy się w lipcu br. we włoskie Alpy, aby zdobyć kilka szczytów przekraczających 4000 m.n.p.m. Jedna informacja na facebooku, jeden telefon i zarysował się plan na dwa tygodnie wspinaczki. Postanowiliśmy wybrać się do doliny Aosty położonej w północnozachodniej części Włoch. Wszystkie nasze ambitne cele były położone na wysokości powyżej 4000 m.n.p.m. Dłuższe przebywanie na takich wysokościach musi być poprzedzone procesem aklimatyzacyjnym, czyli dostosowaniem się organizmu do niskiej zawartości tlenu w powietrzu ( około 50% mniej niż w dolinach) i niskiego ciśnienia atmosferycznego (około 600 hPa na wys. 4000 m.). Proces aklimatyzacji polega na wchodzeniu w wyższe partie gór i schodzenie niżej na nocleg. Trwa to około 3 - 4 dni.
Aklimatyzację robiliśmy w masywie Monte Rosa. Spaliśmy 2 dni w schronisku Mantova położonym na wysokości 3500 m.n.p.m. W tym czasie udało nam się wejść na Piramide Vincent 4217 m.n.p.m. oraz na Ludwigshöhe 4341 m.n.p.m. Trzecią noc spędziliśmy w biwaku Felice Giordano położonym na szczycie Balmenhorn 4167 m.n.p.m. nad którym postawiono kilkumetrową figurę Pana Jezusa.
Po zaaklimatyzowaniu przyszedł czas na pierwszy z naszych celów - Trawers Lyskammów. Jest to najpiękniejsza, najbardziej eksponowana i najtrudniejsza śnieżna grań w Alpach, której długość wynosi około 4 km. Pokonanie samego trawersu zajęło nam około 4 godz. Przeszliśmy przez dwa szczyty - Lyskamm Orientale 4527 m.n.p.m. oraz Lyskamm Zachodni 4479 m.n.p.m. Trudność polega przede wszystkim na tym, że idzie się ostrzem grani, a po obydwu stronach znajdują się kilometrowe przepaści. Tam nie ma miejsca na brak koncentracji i jakikolwiek niewłaściwy ruch.
Po dwóch dniach odpoczynku przyszedł czas na kolejny trudny cel - Matterhorn 4474 m.n.p.m. - zwany najpiękniejszą górą świata. Co roku próbuje ją zdobyć około 3000 osób, niestety nie wszystkim się to udaje. Rokrocznie tylko na tej górze podejmuje się około 80 akcji ratunkowych z udziałem helikoptera, a od 8 do 10 osób rocznie niestety przepłaca wspinaczkę życiem. My postanowiliśmy wejść od strony włoskiej tzw. Lwią Granią. Jest to wariant trudniejszy od szwajcarskiego, ale dzięki temu mniej uczęszczany. W pierwszy dzień musieliśmy dostać się z miasteczka Breuil-Cervinia do schroniska Carrel 3830 m.n.p.m. To kilkugodzinny spacer najpierw wśród alpejskich łąk, później stromym lodowcem, a na końcu już właściwą częścią Lwiej Grani. Pogoda na atak szczytowy nie zapowiadała się rewelacyjna, ale było to jedyne "okienko pogodowe", które dawało jakąkolwiek możliwość zdobycia szczytu. Następnego dnia wstaliśmy o 3 nad ranem, zjedliśmy śniadanie, ubraliśmy uprzęże, związaliśmy się liną i o 4 wyruszyliśmy w stronę szczytu. Początkowo napotkaliśmy sporo trudności orientacyjnych, bo droga nie była wystarczająco oczywista. O godzinie 6 stanęliśmy na Pic Tyndall 4241 m.n.p.m. (szczyt w grani Matterhornu), później przeszliśmy przez mocno eksponowaną przełęcz i znaleźliśmy się w kopule szczytowej. Choć do szczytu pozostało około 200 m w pionie to jednak teren był wymagający. Kilka minut po godzinie 8 zameldowaliśmy się na szczycie. Wiał mocny wiatr, widoczność na kilkanaście metrów, ale nie to było najważniejsze. Szczęście samo w sobie to bycie na szczycie tej najbardziej rozpoznawalnej góry świata. Po modlitwie dziękczynnej i kilku fotkach wyruszyliśmy w drogę powrotną do schroniska Carrel. Zejście okazało się trudniejsze niż wejście. Po 6 godzinach zameldowaliśmy się z powrotem w schronisku. 10,5 godziny bardzo wymagającej wspinaczki. Dopiero kolejnego dnia rano wyruszyliśmy w dół do miasteczka.
Pobyt w Alpach wiąże się z codziennym sprawdzaniem pogody i dostosowywaniem celów do aktualnej sytuacji. Przez to zostaliśmy zmuszeni by zmienić miejsce na Alpy Kotyjskie położone na wysokości Turynu.
Z kolegą, ks. Maciejem Medesem, pracującym w Libiążu, wybraliśmy się w lipcu br. we włoskie Alpy, aby zdobyć kilka szczytów przekraczających 4000 m.n.p.m. Jedna informacja na facebooku, jeden telefon i zarysował się plan na dwa tygodnie wspinaczki. Postanowiliśmy wybrać się do doliny Aosty położonej w północnozachodniej części Włoch. Wszystkie nasze ambitne cele były położone na wysokości powyżej 4000 m.n.p.m. Dłuższe przebywanie na takich wysokościach musi być poprzedzone procesem aklimatyzacyjnym, czyli dostosowaniem się organizmu do niskiej zawartości tlenu w powietrzu ( około 50% mniej niż w dolinach) i niskiego ciśnienia atmosferycznego (około 600 hPa na wys. 4000 m.). Proces aklimatyzacji polega na wchodzeniu w wyższe partie gór i schodzenie niżej na nocleg. Trwa to około 3 - 4 dni.
Aklimatyzację robiliśmy w masywie Monte Rosa. Spaliśmy 2 dni w schronisku Mantova położonym na wysokości 3500 m.n.p.m. W tym czasie udało nam się wejść na Piramide Vincent 4217 m.n.p.m. oraz na Ludwigshöhe 4341 m.n.p.m. Trzecią noc spędziliśmy w biwaku Felice Giordano położonym na szczycie Balmenhorn 4167 m.n.p.m. nad którym postawiono kilkumetrową figurę Pana Jezusa.
Po zaaklimatyzowaniu przyszedł czas na pierwszy z naszych celów - Trawers Lyskammów. Jest to najpiękniejsza, najbardziej eksponowana i najtrudniejsza śnieżna grań w Alpach, której długość wynosi około 4 km. Pokonanie samego trawersu zajęło nam około 4 godz. Przeszliśmy przez dwa szczyty - Lyskamm Orientale 4527 m.n.p.m. oraz Lyskamm Zachodni 4479 m.n.p.m. Trudność polega przede wszystkim na tym, że idzie się ostrzem grani, a po obydwu stronach znajdują się kilometrowe przepaści. Tam nie ma miejsca na brak koncentracji i jakikolwiek niewłaściwy ruch.
Po dwóch dniach odpoczynku przyszedł czas na kolejny trudny cel - Matterhorn 4474 m.n.p.m. - zwany najpiękniejszą górą świata. Co roku próbuje ją zdobyć około 3000 osób, niestety nie wszystkim się to udaje. Rokrocznie tylko na tej górze podejmuje się około 80 akcji ratunkowych z udziałem helikoptera, a od 8 do 10 osób rocznie niestety przepłaca wspinaczkę życiem. My postanowiliśmy wejść od strony włoskiej tzw. Lwią Granią. Jest to wariant trudniejszy od szwajcarskiego, ale dzięki temu mniej uczęszczany. W pierwszy dzień musieliśmy dostać się z miasteczka Breuil-Cervinia do schroniska Carrel 3830 m.n.p.m. To kilkugodzinny spacer najpierw wśród alpejskich łąk, później stromym lodowcem, a na końcu już właściwą częścią Lwiej Grani. Pogoda na atak szczytowy nie zapowiadała się rewelacyjna, ale było to jedyne "okienko pogodowe", które dawało jakąkolwiek możliwość zdobycia szczytu. Następnego dnia wstaliśmy o 3 nad ranem, zjedliśmy śniadanie, ubraliśmy uprzęże, związaliśmy się liną i o 4 wyruszyliśmy w stronę szczytu. Początkowo napotkaliśmy sporo trudności orientacyjnych, bo droga nie była wystarczająco oczywista. O godzinie 6 stanęliśmy na Pic Tyndall 4241 m.n.p.m. (szczyt w grani Matterhornu), później przeszliśmy przez mocno eksponowaną przełęcz i znaleźliśmy się w kopule szczytowej. Choć do szczytu pozostało około 200 m w pionie to jednak teren był wymagający. Kilka minut po godzinie 8 zameldowaliśmy się na szczycie. Wiał mocny wiatr, widoczność na kilkanaście metrów, ale nie to było najważniejsze. Szczęście samo w sobie to bycie na szczycie tej najbardziej rozpoznawalnej góry świata. Po modlitwie dziękczynnej i kilku fotkach wyruszyliśmy w drogę powrotną do schroniska Carrel. Zejście okazało się trudniejsze niż wejście. Po 6 godzinach zameldowaliśmy się z powrotem w schronisku. 10,5 godziny bardzo wymagającej wspinaczki. Dopiero kolejnego dnia rano wyruszyliśmy w dół do miasteczka.
Pobyt w Alpach wiąże się z codziennym sprawdzaniem pogody i dostosowywaniem celów do aktualnej sytuacji. Przez to zostaliśmy zmuszeni by zmienić miejsce na Alpy Kotyjskie położone na wysokości Turynu.
W tym paśmie górskim najwyższy szczyt to Monte Viso 3841 m.n.p.m. (Wypatrzyliśmy tę górę z masywu Monte Rosa, gdyż rano na horyzoncie rysowała się jej smukła sylwetka o piramidalnym kształcie mocno górująca nad innymi wierzchołkami). Początkowo planowaliśmy atak szczytowy ze schroniska Quintino Sella położonego na wysokości 2640 m.n.p.m., ale okazało się że nie ma dla nas miejsca. Dlatego postanowiliśmy noc spędzić w biwaku Andreotti na wysokości 3225 m.n.p.m., posiada on 6 miejsc do spania. Dojście w znacznej części prowadziło po zboczach masywu Monte Viso i ubezpieczone było w łańcuchy. Po 6 godzinach podejścia z parkingu byliśmy na miejscu, przygotowaliśmy sobie kolację i poszliśmy spać, gdyż pobudkę zaplanowaliśmy na godzinę 4 rano. Po lekkim śniadaniu wyruszyliśmy w stronę szczytu. Choć góra podobna do Matterhornu, to jednak nieco łatwiejsza i trasa podejściowa bardzo dobrze oznakowana (na Matterhornie nie było żadnych oznaczeń). Po 2 godzinach żwawej wspinaczki wśród bloków skalnych, piargu i w wyślizganych kominkach stanęliśmy na szczycie. Ustawiono tam piękny krzyż i płaskorzeźby Jezusa i Maryi. Niesamowite wrażenie zrobiła na nas wybitność tego szczytu, ponieważ większość wierzchołków sąsiadujących z Monte Viso jest o ponad kilometr niższych. Warto było tam być przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że ta góra jest symbolem dla ludzi zamieszkujących rejon Piemontu. Natomiast drugi powód to taki, że większość Włochów uważa, iż ten właśnie szczyt posłużył za wzór logo wytwórni filmowej Paramount Pictures. Po kilku minutach na szczycie udaliśmy się w drogę powrotną. Tym razem postanowiliśmy zejść bez noclegu na parking. Różnica wysokości między szczytem, a parkingiem wynosiła 2100 m. Po 7 godzinach wędrówki wsiedliśmy do samochodu, podjechaliśmy na zaprzyjaźniony kemping wziąć prysznic i udaliśmy się w stronę Polski, nawigacja pokazała ponad 1500 km.
_____________________________________
We wrześniu lub październiku br. planujemy spotkanie otwarte z ks. Kacprem i ks. Maciejem podczas którego szerzej opowiedzą o swojej wyprawie i pasji do zdobywania najwyższych szczytów Alp i nie tylko.
Opis zdjęć:
1. Alpejski szlak
2 Ks. Maciej na podejściu do schroniska Carrel
3. Ks. Kacper i ks. Maciej na szczycie Matterhornu
4. Ks. Maciej przy zejściu z Matterhornu
5. Krótkie okno pogodowe w kopule szczytowej
6. Zejście z Matterhornu cd.
7. Zejście z Matterhornu cd.
8. Monte Viso wieczorową porą widziane z miasteczka Paesanna
9. Pierwsza faza wspinaczki na przełęcz pod Monte Viso
10. Widok ze schroniska Mantova
11. Biwak Andreotti
12. Wschód słońca z drogi na szczyt
13. Panorama z drogi na szczyt Monte Viso
14. Ks. Kacper i ks. Maciej na szczycie Monte Viso
15. Krzyż i płaskorzeźby na szczycie Monte Viso
16. Porównanie szczytu Monte Viso i logo Paramount Pictures
17. Piramide Vincent
18. Ludwigshöhe
19. Lyskammy
20. Pan Jezus na szczycie Balmenhorn
21. Ks. Kacper na szczycie Lyskamm Orientale (w oddali widoczny Matterhorn)
22. Ostra grań Lyskammów
23. Cd. ostrej grani Lyskammów
24. Ks. Kacper z Matterhornem widzianym od strony włoskiej
_____________________________________
We wrześniu lub październiku br. planujemy spotkanie otwarte z ks. Kacprem i ks. Maciejem podczas którego szerzej opowiedzą o swojej wyprawie i pasji do zdobywania najwyższych szczytów Alp i nie tylko.
Opis zdjęć:
1. Alpejski szlak
2 Ks. Maciej na podejściu do schroniska Carrel
3. Ks. Kacper i ks. Maciej na szczycie Matterhornu
4. Ks. Maciej przy zejściu z Matterhornu
5. Krótkie okno pogodowe w kopule szczytowej
6. Zejście z Matterhornu cd.
7. Zejście z Matterhornu cd.
8. Monte Viso wieczorową porą widziane z miasteczka Paesanna
9. Pierwsza faza wspinaczki na przełęcz pod Monte Viso
10. Widok ze schroniska Mantova
11. Biwak Andreotti
12. Wschód słońca z drogi na szczyt
13. Panorama z drogi na szczyt Monte Viso
14. Ks. Kacper i ks. Maciej na szczycie Monte Viso
15. Krzyż i płaskorzeźby na szczycie Monte Viso
16. Porównanie szczytu Monte Viso i logo Paramount Pictures
17. Piramide Vincent
18. Ludwigshöhe
19. Lyskammy
20. Pan Jezus na szczycie Balmenhorn
21. Ks. Kacper na szczycie Lyskamm Orientale (w oddali widoczny Matterhorn)
22. Ostra grań Lyskammów
23. Cd. ostrej grani Lyskammów
24. Ks. Kacper z Matterhornem widzianym od strony włoskiej
Niebawem rusza Piesza Pielgrzymka Krakowska na Jasną Górę
- Szczegóły
W tym roku ograniczona liczebnie, ograniczona wiekowo, droższa. Może zatem tym bardziej warto spróbować? Zapisz się! Wybierz się na wspaniały pielgrzymkowy szlak!
Trwa Tydzień św. Krzysztofa. Niesiemy z nim Chrystusa na krańce świata.
- Szczegóły
Spójrzmy na licznik kilometrów. Tym razem w rowerze. W minionym roku 2,5 tys. km. przejechanych bezpiecznie, z tego grosz za każdy kilometr to 25 złotych. Taka ofiara na środki transportu dla misjonarzy jest do przeżycia nawet w dobie koronawirusa.
Na co dzień sobie tego nie uświadamiamy ale wspólnie, umocnieni łaską potrafimy nieść Chrystusa naprawdę daleko, na krańce świata. Archidiecezja krakowska, jeśli chodzi o wpłaty na środki transportu dla misjonarzy jest w szpicy. W 2018 i 2019 roku diecezjanie wpłacili odpowiednio po 10 % środków pozyskiwanych ze wszystkich 41 diecezji w Polsce (odpowiedno ponad 278 tys. złotych i blisko 302 tys. złotych). Moc grosza za szczęśliwie przejechany kilometr w poprzednim roku jest ogromna. Podkreśla to bp. Jerzy Mazur, ordynariusz ełcki, Przewodniczący Konferencji Episkopatu ds. Misji. w odezwie na trwający tydzień. Mają też świadomość znaczenia tego grosza sami beneficjenci.
A czego potrzeba im w tym w tym roku? Salezjanin, ks. Krzysztof Niżniak z wiernymi z Akry w Ghanie marzą o autobusie. Urszulanka, s. Ksawera Michalska z Dakaru w Senegalu byłaby uszczęśliwiona koniem z wozem. Sługom Pocieszyciela z Cochabamby w Boliwii przydałby się traktor. Salezjanie z Rajshahi w Bangladeszu czekają na zaledwie 10 rowerów. Ks. Rafał Kiigroch donosi z Iquitos, zaszytego w peruwiańskiej dżungli, że u niech trzy respiratory obsługują 750 tys. osób. Znienawidził odgłos taśmy izolacyjnej, którą skleja się worki pochłaniające kolejne zwłoki zmarłych na koronawirusa Peruwiańczyków...
W najbliższą sobotę po Mszy św. o godzinie 18.30 i w niedzielę po Mszy św. o 12.00 będziemy mieli okazję wesprzeć kolejny raz te palące potrzeby. Każdy może przyjechać swym pojazdem na Mszę św. i uczestniczyć w jego pobłogosławieniu. Podczas pobłogosławienia rozdamy właścicielom pojazdów praktyczne pamiątki: dziesiątki rózańca św. możliwe do zawiesznia na manetce przy kierownicy, śmieszne, okolicznościowe magnesy dla dzieci, karty sygnalizujące potrzebę wezwania kapłana podczas nieszczęśliwego wypadku i breloczki do kluczyków samochodowych. Będzie można złożyć ofiarę, ów jeden grosz za szczęsliwie przejechany kilometr. Nie udżwigamy się zanadto, a poniesiemy Chrystusa daleeeko, daleeeko.
Aha, no i osobiste zobowiązanie miłe współpracownikowi św. Krzysztofa. Nie tolerujemy chamstwa, głupoty i nietrzeźwości za kierownicą.
Zapraszamy do wspólnej modlitwy i wspólnego misyjnego dzieła.
Na co dzień sobie tego nie uświadamiamy ale wspólnie, umocnieni łaską potrafimy nieść Chrystusa naprawdę daleko, na krańce świata. Archidiecezja krakowska, jeśli chodzi o wpłaty na środki transportu dla misjonarzy jest w szpicy. W 2018 i 2019 roku diecezjanie wpłacili odpowiednio po 10 % środków pozyskiwanych ze wszystkich 41 diecezji w Polsce (odpowiedno ponad 278 tys. złotych i blisko 302 tys. złotych). Moc grosza za szczęśliwie przejechany kilometr w poprzednim roku jest ogromna. Podkreśla to bp. Jerzy Mazur, ordynariusz ełcki, Przewodniczący Konferencji Episkopatu ds. Misji. w odezwie na trwający tydzień. Mają też świadomość znaczenia tego grosza sami beneficjenci.
A czego potrzeba im w tym w tym roku? Salezjanin, ks. Krzysztof Niżniak z wiernymi z Akry w Ghanie marzą o autobusie. Urszulanka, s. Ksawera Michalska z Dakaru w Senegalu byłaby uszczęśliwiona koniem z wozem. Sługom Pocieszyciela z Cochabamby w Boliwii przydałby się traktor. Salezjanie z Rajshahi w Bangladeszu czekają na zaledwie 10 rowerów. Ks. Rafał Kiigroch donosi z Iquitos, zaszytego w peruwiańskiej dżungli, że u niech trzy respiratory obsługują 750 tys. osób. Znienawidził odgłos taśmy izolacyjnej, którą skleja się worki pochłaniające kolejne zwłoki zmarłych na koronawirusa Peruwiańczyków...
W najbliższą sobotę po Mszy św. o godzinie 18.30 i w niedzielę po Mszy św. o 12.00 będziemy mieli okazję wesprzeć kolejny raz te palące potrzeby. Każdy może przyjechać swym pojazdem na Mszę św. i uczestniczyć w jego pobłogosławieniu. Podczas pobłogosławienia rozdamy właścicielom pojazdów praktyczne pamiątki: dziesiątki rózańca św. możliwe do zawiesznia na manetce przy kierownicy, śmieszne, okolicznościowe magnesy dla dzieci, karty sygnalizujące potrzebę wezwania kapłana podczas nieszczęśliwego wypadku i breloczki do kluczyków samochodowych. Będzie można złożyć ofiarę, ów jeden grosz za szczęsliwie przejechany kilometr. Nie udżwigamy się zanadto, a poniesiemy Chrystusa daleeeko, daleeeko.
Aha, no i osobiste zobowiązanie miłe współpracownikowi św. Krzysztofa. Nie tolerujemy chamstwa, głupoty i nietrzeźwości za kierownicą.
Zapraszamy do wspólnej modlitwy i wspólnego misyjnego dzieła.
Widoczniej
- Szczegóły
Pomiędzy św. Anny w Krakowie i Handlowców w Modlniczce. Pierwszy etap wspólnej drogi Nowożeńców. Drogi raczej dłuższej niż krótszej, rozłożonej na więcej etapów.
Każdy następny próg pokonany wspólnie, z cierpliwym wyglądaniem Bożej pomocy wydłuży, uszlachetni, uwiarygodni i uszczęśliwi tą drogę. Pozwoli Im ominąć wprawnie zachwaszczenia, których niepodobna się pozbyć i odkryć zaplanowane przez Stwórcę dla rodziny dobro, które już zaczęło róść.
Zaczęło róść w sobie właściwy sposób. Z dnia na dzień. Z roku na rok. Po cichu i powoli. Niezawodnie.
Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: "Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?" Odpowiedział im: "Nieprzyjazny człowiek to sprawił". Rzekli mu słudzy: "Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?" A on im odrzekł: "Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa. Mt 13, 27-30b w przekładzie Biblii Tysiąclecia
Każdy następny próg pokonany wspólnie, z cierpliwym wyglądaniem Bożej pomocy wydłuży, uszlachetni, uwiarygodni i uszczęśliwi tą drogę. Pozwoli Im ominąć wprawnie zachwaszczenia, których niepodobna się pozbyć i odkryć zaplanowane przez Stwórcę dla rodziny dobro, które już zaczęło róść.
Zaczęło róść w sobie właściwy sposób. Z dnia na dzień. Z roku na rok. Po cichu i powoli. Niezawodnie.
Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: "Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?" Odpowiedział im: "Nieprzyjazny człowiek to sprawił". Rzekli mu słudzy: "Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?" A on im odrzekł: "Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa. Mt 13, 27-30b w przekładzie Biblii Tysiąclecia