Puste2 MENU
 | 
 
      Qrcze, oglądam zdjęcia wykonane przez Pawła i zastanawiam się, czy uczestniczyłem w tym samym spływie. Lekcje pilatesu prowadzne sumiennie przez Hanię to i owszem pamiętam, ale żeby Hania u Lukasa na barana przy kompresowaniu zwiniętego namiotu? Albo Asia, która dołączyła do stadka drewnianych sarenek? Syk po plasowanym kopie Pawła w przyrodzenie Grzegorza? Wirująca macierzyńska karuzela Iwonki dla Zuzi? I wiosła fruwające?...zamiast chlupoczących? 
       Sorki za zwłokę, anonsowaliśmy niniejszy fotoreportaż w papierowej Wspólnocie  dostępny  w tym miejscu od minionej niedzieli ale do tej pory (poniedziałkowe popołudnie) siedzę i myślę sobie, że sporo zaskakujących niespodzianek mnie ominęło i chętnie wróciłbym na ten spływ. Zacznijmy jednak od początku...
       Jadwinia Courteplaque, sąsiadka Mikołajka przeszła przez sąsiedzką dziurę w płocie, zaproszona u schyłku wakacji przez Mikołajka na jego podwórko. Była to niczyja dziura w płocie (ani ojciec Mikołajka, ani ojciec Jadwini nie chcieli jej naprawić, bo każdy uważał, że dziura jest w ogrodzeniu tego drugiego).  Dzieci zajęły się wspominaniem wakacji.
       Mikołajek brylował.
      Opowiadał, że był na obozie wakacyjnym drużynowym, że złowił większą rybę niż jego rozpostarte ramiona. Że dopłynął do boi oznaczającej granicę morskiego kąpieliska i z powrotem. Że wyłowił dwóch niedoszłych topielców. Potem zmienił wersję na trzech, stwierdziwszy, że pierwszej wersji Jadwinia jakby nie dowierza. Że nie bał się żadnego dzikiego zwierzęcia w lesie...
        Jadwinia rzeczywiście nie dowierzała Mikołajkowi. Im więcej opowiadał, tym mniej mu wierzyła rozbawiona i lekko zniecierpliwiona...
 Kiedy dopuścił ją do głosu, opowiedziała Mikołajkowi swoje wakacyjne wspomnienia. Że też była nad morzem. Z rodzicami. Że zaprzyjaźniła się tam z chłopcem, który miał na imię Jasio i fantastycznie fikał koziołki. Na tyle starczyło jej czasu, bo potem zawołała ją mama na obiad i wróciła na swoje podwórko przez niczyją dziurę w płocie.
          Mikołajek też wrócił do siebie, do swego pokoju i z całej siły kopnął w drzwi od szafy zły na Jadwinię. Co ona mu tu będzie opowiadać jakieś bujdy o swoich wakacjach? Nie chce jej słuchać nawet jak skończy obiad. Ten jej Jasio i jego fikołki są głupi i brzydcy...
         Jeśli pozwolicie, też na chwilkę wejdziemy na podwórko Waszej wyobraźni przez niczyją dziurę...
         Oczywiście możecie iść na obiad albo kopać w szafę, bo wybierzemy narrację bliższą Jadwini, prawdziwszą. Zróbcie jak uważacie.
         Przed ponad miesiącem wróciliśmy ze spływu Piławą. Rzekę wybraliśmy rok temu. Skoro spłynęliśmy Gwdą, a Piława jest jej prawym dopływem, warto ucieszyć się również  Piławą.

          Nabór uczestników?

         Tradycyjnie. Najpierw zaproszenie dla ubiegłorocznych wodniaków śródlądowych, potem otwarte ogłoszenie z ambony dla wszystkich chętnych, wreszcie kilka osobistych zaproszeń w czasie prywatnych rozmów. Nigdy nas nie zawiodła  taka procedura. Tym razem też wszystkie trzy formy zaproszenia nie pozostały bez echa.

         Obsługa logistyczna i wyposażenie w sprzęt wodniacki imprezy?

         W tamte strony, na Zachodnie Pomorze? Nie ma potrzeby silić się na lokowanie marki. Odpowiedź jest jasna, nic nad Activitas z jego  mentorem, panem Zbigniewem Galińskim. On potęgą jest i basta!

         Przyjazny parking dla naszych samochodów?

         W parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Sikorach, czyli w miejscu rozpoczęcia naszego spływu nad Jeziorem Komorze. Dzięki serdecznemu pozwoleniu ks. Andrzeja Pawelca, proboszcza tej parafii. 
 
         Rymowany tytuł - zachęta wyprawy?
        
         Te klocki układają Artur z Jolą. W tym roku brzegowi, bo pilnowali ślubnego kobierca.

         Piława?

        Rzeka spławna od jeziora Komorze wiedzie z początku przez obszar Puszczy Drawskiej z krajobrazem polodowcowym wykształconym w czasie ostatniego, bałtyckiego zlodowacenia. Wzniesienia moreny czołowej porastają lasy bukowo-sosnowe, czyli raj dla zakładających lesne biwaki. Między wzniesieniami usadowiły się rynny jezior. Raj dla kąpiących się i wypływających w towarzystwie pameli. Wzdłuż środkowego odcinka rzeki znaleźć można umocnienia militarne wybudowane przez Niemców i nazwane Wałem Pomorskim, sforsowane zresztą bohatersko przez polskie wojsko podczas II wojny światowej. Wraz z Bornem Sulinowo raj dla łowców militariów. W dolnym odcinku rzeki, przed ujściem Piławy do Gwdy w Dobrzycy natrafiliśmy, jak każdy kajakarz na niespodzianki urozmaicające spływ: głazy i niegroźne bystrza. Do tego ze cztery przenoski i jedna przesówka z grzybkiem ; ) 80 kilometrów bezpiecznej, przyjaznej dla rodzin z dziećmi, naturalnie, nie przymusowo odosobnionej, kajakarskiej przygody. Za pięćset złotych od osoby przez dziewięć dni nie licząc paliwa na dojazd.

          My?

         Ludzie stąd. Z Bronowic, z Widoku, z Mydlnik. Sześcioro fantastycznych dzieci w wieku od 6 do 11 lat: Henio, Helenka, Maciek, Gosia, Ania i Zuzia. Niespożyta energia w nich przy poszukiwaniu obiektów geocachingu. Skupienie i rzeczowa pomoc ofiarowane przez nie podczas liturgii Mszy św. sprawowanej codziennie. Kreatywność przy wymyślaniu nowej zabawy w rzece, w jeziorze i na lądzie, gdy rodzice byli zajęci zakładaniem obozu, czy przygotowaniem posiłku. Spontaniczna pomoc ofiarowana starszym przy wykonywaniu tych czynności. Mało tego, te dzieci na kilka tygodni przed spływem studiowały wskazówki dla kajakarzy, potrafiły zejść z domowego łóżka i zamienić je na karimatę, żeby wcześniej czuć atmosferę biwakowego noclegu w lesie, czyli gniecenie w bok ; ) Mało i tego, choć nie wiem, czy mogę to zdradzić...a co mi tam, i tak się wyda, bo one zupełnie nie czują skrępowania, żeby o tym z pasją opowiedzieć. Otóź te dzieci przed wyjazdem na spływ ukradkiem próbowały siusiu pod tego, czy tamtego krzaczka, żeby w lesie ich nic nie zaskoczyło i nic nie było dla nich dziwne. A podczas spływu dbały, by po takim odejściu na stronę nie pozostawić po sobie wchechobecnych w takich miejscach papierzoków.
          Wstyd mi czasem było, bo utarło się, że dzieci powinny być owładnięte przez elektroniczne komunikatory. To je powinniśmy klaskać po łapach, z których nie chcą wypuścić telefonu. Nic podobnego, częściej sam sięgałem po telefon niż one, pomimo tego, że od ponad dwudziestu lat (od kiedy zaczęła mną władać komórka) wyjeżdżam na spływy między innymi właśnie po to, żeby być wolnym od cybergwałtu, który sam sobie zadaję. U nich częściej zauważałem scyzoryk (ich własny) w ręce, zapałkę (jedną) od której należy zapalić ognisko, bo inaczej nie będzie kiełbasek pieczonych dzisiejszego wieczora (foodtruck nie dojedzie w dzicz), czy siekierę (choćby i metrową, dwukilową) w ręce, bo wiadome, ognisko w obozie traperów, czy wodniaków najlepiej, gdy płonie do rana. Właśnie nad ranem, na przykład  podczas wyjścia z namiotu na siusiu może się przydać ciepło by ogrzać stópki i łapki. A MPEC w dziczy tego ciepła nie poda : )
        Tak, nie regulujcie swych ekranów, nie przesłyszeliście się, są jeszcze w naszym mieście, w naszej parafii takie operatywne, energiczne, rozmodlone, traktujące las i rzekę jako swój drugi dom dzieci. Jasna strona kajakarskiej mocy skupiona przy św. Janie Kantym. Daliśmy temu wyraz przygotowując dla nich bielutkie spływowe koszulki.  
        Do tego dziesięcioro starszych, dwoje z pokolenia dziadków, ósemka ni to rodziców, ni to rówieśników tych, o których napisałem wcześniej. Ciemniejsza, czyli niejednoznacznie oczywista strona mocy. Też przy św. Janie Kantym. Zobaczycie ich samych w czarnych koszulkach oraz z dziećmi w białych przed splądrowanym po wycofaniu się armii sowieckiej Domem Oficera w Bornem Sulinowie. Basia, Asia, Aga, Hania, Iwona, Lukas, Paweł, Wojtek, Grzesiek i piszący te słowa Zbig.
          Mówię Wam, był i jest w nich potencjał. 
          Większość z nich miała swój udział w budowaniu legendarnego prymatu oazy z  Widoku w rejonie przed dwudziestu laty. Wiem coś na ten temat, bo na przełomie tysiącleci byłem moderatorem rejonowym rejonu Kraków Centrum dla tego Ruchu. Rejon sięgał od rynku naszego miasta do Czernichowa. Jego dynamiczną oś stanowiły wtedy oazy z Ruczaju  i właśnie z Widoku. Ci, którzy nie byli wtedy w w Widocznej oazie, a popłynęli teraz razem z nami odkrywali i wykorzystywali swój potencjał gdzie indziej. Jestem o ty przekonany , bo taki potencjał nie ujawnia się  dnia na dzień. 
         Ich potencjał inspirujący  twórczą rzeczywistość trwa. Oni dziś też nie spuszczają z tonu.  Nie wszyscy należą obecnie do grup formacyjnych i modlitewnych ale sami formują siebie i najbliższych. Sami z dziećmi opracowali projekt logo - rebusa na spływową koszulkę, ochoczo objęli wachtę gospodarczą i porządkową podczas całego spływu. Nie wahali się zerwać z kwarantannwej domowej pryczy i zabrać swe dzieci na wakacje - wyzwanie, bez ciepłej wody i bez prądu. Cierpliwie odpowiadali na stawiane przez dzieci pytania, dali się im prowadzić za następny krzaczek, głazik, czy pieniek, żeby sprawdzić co za nim się kryje. Pozwolili swoim dzieciakom wykraczać poza koleiny, w których starsi chętnie widzą swe dzieci i sami poza te koleiny wykraczali, co zobaczycie na zdjęciach i o czym już na wstępie napomknąłem.
       Nie paraliżowała ich którakolwiek spływowa bariera. Oni myślą raczej zadaniowo, barierę traktują jako wyzwanie. Potrafią się szeroko uśmiechać w czasie największej ulewy spływowej, jakby nigdy nic. To znów przechodzą do głębokiego skupienia, szanując ciszę sakralną. Dzieci ich słuchają. Nie tylko w porze wieczornego wyciszenia, kiedy czytają im fragment z Wakacji Mikołajka, którym ja też się posłużyłem powyżej, czy jakiś inny ciekawy fragment prozy dla dzieci. Dzieci ich potrzebują...Widziałem łzy w oczach dziecka, które na dzieisięć minut w lesie straciło kontakt wzrokowy z mamą...
       Fascynuje ich natura, co nie oznacza, żeby nie zachowywali wobec niej czujnej pokory.
       Nie regulujcie proszę swych ekranów, nie przesłyszeliście się, są ciągle w naszym mieście, w naszej parafii tacy nietuzinkowi rodzice, którzy na ogół mają szeroko otwarte serce dla swych dzieci. Czasem tylko wydaje Ci się, że na chwilę je zamknęli, żeby spełnić swe osobiste marzenia, oddać się własnej pasji, zaczerpnąć chwili przyjemności. Po kolejnej chwili jednak, kiedy ich obserwujesz, stwierdzasz, nieee, to tylko autorski sposób nabierania ochoty do tego, żeby znów wiernie towarzyszyć swoim dzieciom, wychowywać je, prowadzić mądrze i kochająco wytyczoną ścieżką życia.
        Oddamy im głos? Chętnie : ) Hania przelała na papier to, co oni wszyscy myślą i czują. W taki właśnie sposób, łatwy do przyswojenia przez dzieci. 

„Z nurtem Piławy do wodniackiej sławy”
                            
Nurt Piławy pokonać niełatwo,
Zwłaszcza gdy spływasz z pokaźną gromadką.
Taka wyprawa, mój drogi kolego,
Nie lada wyzwaniem jest dla każdego.
Choć nurt Piławy w jedną stronę pruje,
Nas na tej trasie wciąż coś zatrzymuje.
Może już wiecie, a może nie wiecie,
Że Geocache są na tym świecie.
Gdy więc Grzegorza nie ma czas jakiś,
Zapewne znowu ogląda krzaki.
Rzecz jasna pod pretekstem nagłej potrzeby
Nasz Olimpijczyk przemierza brzegi,
By wśród kamieni, leśnych zakamarków
Geocach znaleźć podczas przystanku.
W tym wszystkim syn jego-dzielny Maciej mu wtóruje,
Co na wodach Piławy dzielnie z ojcem wiosłuje.
Niezłomne, psiakość, harde to chłopaki
Do sportu zapał mają nie byle jaki!

Gibie na w lewo i gibie w prawo,
Lecz wiosłujemy dzielnie Piławą...

Jest kajak z Basią oraz Iwoną,
Które szybciutko do przodu gonią.
Wespół wiosłują dzielne te panie,
Płynąc na przedzie dziarsko ramię w ramię.
A jeśli głód cię złapie na jeziorze,
Basia ciasteczkiem zawsze cie wspomoże.
Zdarzają się nie raz na naszej trasie,
Przystanki dość mokre, jak widać po czasie.
Grzybkiem się zowią wywrotki takowe,
Zamoczysz w nich wszystko-od stóp aż po głowę.
Jest później po nich wyżymania wiele,
I przy ognisku rzeczy suszenie.
Lecz  wszyscy wspólnie rzeczami machają,
Wojtka z Agą i Gosią z uśmiechem dosuszają.
Dobrze, że z nami płynie ta rodzinka,
W której kajaku apteczna skrzynka.
Gdy kleszcze, rany, odciski nie daj Panie Boże,
Ona Cię zawsze apteczką wspomoże.
Wyposażoną na europejskim poziomie:
z zamrażarką na kleszcze i szwami na przecięte dłonie.

Gibie nas w lewo i gibie w prawo,
Lecz wiosłujemy dzielnie Piławą...

Gdy już do lądu dobije ekipa,
Tam nas głos Asi dziarski powita:
(Organizacji mistrz to kobita!)
„Butlę poproszę! Garnki te duże!
Kubeczki, łyżeczki!” Kanapek wzgórze
Urosło nagle przed naszymi oczy
Pod dowództwem Joanny, ciepły posiłek wkroczy.
Więc ona na czele kuchennej wachty stoi.
Małżonek jej Paweł troszeczkę się boi.
A czego? No przecież nie żony!
Zlękniony by żona ne zmarzła mu zbytnio
Jął rąbać Fiskarsem drwa na ognisko.
W tych rękach siekiera aż rwie się do pracy!
Siadają w krąg ognia zziębnięci wodniacy.
I już nas grzeją płomienie z ogniska,
Iskry lecą w górę, ogień jasno błyska.

Gibie nas w lewo i gibie w prawo,
Lecz wiosłujemy dzielnie Piławą...

Mamy na spływie namiot imprezowy
Z salonem masażu i SPA zabiegowym.
Gdy deszczyk pada, Słoneczko nie świeci,
Harcują w nim wszystkie spływowe dzieci.
Namiot ten co ranka próbuje spakować
Hania, Lukas, Helenka i Henio

Czteroosobowa rodzinka z Krakowa.
Nie jest lekko, nie jest łatwo zapakować się z tą dziatwą!
Pinkli wkoło cała masa,
A tu stygnie już kiełabasa!

Gibie nas w lewo i gibie w prawo,
Lecz wiosłujemy dzielnie Piławą...

Spływowe nasze dzieci
Najdzielniejsze są na świecie:
Zuzia, Hela, Gosia, Ania
Płynie kajakowa zgraja!
Maciek z Heniem im wtórują
I wiosłami wymachują.
No i w końcu nasz Dobrodziej
Jego to osoba tutaj nas zebrała
I przez tydzień cały otuchy dodawała.
Karmił nas codziennie tym co najważniejsze,
Z cierpliwością znosząc rzeczy najróżniejsze.

Gibie nas w lewo i gibie w prawo
Lecz wiosłujemy dzielnie Piławą...

          Zobaczmy ich w kolejności zasugerowanej przez Autorkę:

TGrzegorz
Grzegorz

TMaciekMaciek

TBasiaprimBasia 

TIwonkaprimIwona

TWojtekWojtek

TAgaAga

TGosiaGosia

TAsiaprimAsia

TPawełprimPaweł

THaniaHania

TLukasprimLukas

THelenkaHelenka

THenioHenio

TAniaAnia

Spływ Piławą 9Zuzia

TZbig
Zbig ogólnie przyjmujący różne dookreślnia, a to komandor, a to dobrodziej

           Wiecie co, może jednak nie próbujmy wracać na skończony spływ? Pamiętacie Heraklita z Efezu? Nie potrafimy wejść dwa razy do takiej samej rzeki, W następnej chwili napływają w niej w to samo miejsce zupełnie inne potężne masy wody. Nawet taka...rzeczynka jak Piława toczy średnio osiem kubików wody na sekundę...
           W porządku, rzekę za rok zmienimy ale podstawowy skład wodniaków widziałbym taki sam. Jest fajny. Możemy go ewentualnie poszerzyć. 
           O kogo? Jak to o kogo? O Was! 
           Przecież Wy też możecie być Kościołem aktywnym, w drodze, misyjnym, dobrodusznym, ofiarnym, skupionym i rozradowanym, ciekawym świata, odnajdującym się w naturze i otwartym na drugiego. Czekajcie tylko na ogłoszenie z ambony lub osobiste zaproszenie. Chlup, chlup : )